W Zambii pan Friday pomimo amputacji jednej nogi, często przebywał 5 km drogę w buszu, by móc uczestniczyć w mszy świętej. O kulach cierpliwie przemierzał tę odległość tam i z powrotem. Na pytanie – skąd ma tyle siły, aby tak często przychodzić, odpowiedział: „Nie potrafię czytać, a tu Pan Bóg do mnie mówi. Mam już słabe oczy, a tu zawsze mogę zobaczyć Boga”. Prostota odpowiedzi… Prostota dostrzegania piękna.
Człowiek doświadczony przez życie, utrudzony, kaleki widzi więcej niż ci, co są zdrowsi, bogatsi, lepiej sytuowani…
Ta opowieść pewnego księdza, który przebywał na misjach w Zambii generuje zasadnicze pytanie: jak się ma nasze widzenie? Nasze DOSTRZEGANIE?
Wertując codzienność często mamy kłopot z wymienieniem jakiś zauważonych drobnostek. Przebiegamy wzrokiem po półkach w sklepach, nerwowo szukamy po kieszeniach drobnych monet, siebie widzimy w kontekście chorób i niedomagań, mówimy o swoich urojonych często problemach niewidocznych dla innych, jak choćby o kłodach rzucanych pod nasze nogi. Całe zło tego świata skupia się na nas. Wmawiamy sobie marność i porażki, które niemalże hołubimy, pławimy się w nich. Opowiadamy o nich spotykanym ludziom, jakbyśmy byli z nich dumni. Jesteśmy malarzami, którzy w mistrzowskim stylu nanoszą na płótna swoją ciężką dolę. Dobieramy do tego farby, wyżywamy się artystycznie lecz pojawia się obserwator. Ktoś, kto zerkając przez twoje ramię pyta – dlaczego nie dostrzegasz tego, co masz tu blisko?
Dlaczego nie dostrzegasz intensywności kolorów i tęczy barw, a zajmujesz się ciemnością i szarością? To ma być artyzm?
Dlaczego sam siebie nie postrzegasz w jasnych odcieniach w otoczeniu dobra, miłości i swej wyjątkowości? I nie chodzi tu o ślepotę egoizmu, czy własnego Ja skupionego tylko na wnętrzu i wszelkich bolączkach. Chodzi o swoją godność, szacunek dla siebie samego i wiarę. Nie dostrzegamy pozytywów. Nie doceniamy porannego słońca, nie widzimy chmur na niebie, które przypominają owieczki z waty cukrowej, nie widzimy kasztanów, które spadły przez noc. Wszystko oceniamy w kategorii balastu, niedogodności, minusów i zła.
A przecież życie nie jest karą. Nie jest też przymusem.
Życie to cud.
Człowiek to cud.
Dostrzeżmy to, poczujmy to.
Zgorzknienia nie uleczysz eliksirem z apteki, u zielarza nie znajdziesz zaparzanego antidotum na swoje popsute wnętrze.
Postaw sobie pytanie – co lubisz robić? Co cię uspokaja? Co wywołuje na twojej twarzy uśmiech?
Czasem okazuje się, że wystarczy otworzyć drzwi, wyjść na balkon, zamknąć oczy i po prostu być. Słyszysz szum jadących aut? Piski bawiących się dzieci? Szczekanie psów? Czujesz wiatr, który muska ci odsłoniętą skórę?
Wszystko żyje, tętni. Tak, jak ty. Jesteś życiem samym w sobie i dostrzeż to. Doceń to. Twoją drogę rozpoczęły narodziny, zamknie śmierć, a to, jak ów dystans wykorzystasz zależy tylko i wyłącznie od ciebie.
„Dokąd idziesz wędrowcze?
Dokąd zmierzasz sam?
To droga bez powrotu
usiądź, wody ci dam…
Przemyśl swą trasę ponownie,
rozważ przeciw i za.
Szybka, pochopna decyzja
na zgubę się tylko zda.
Uśmiech zniknął z twej twarzy
czy dobrze czujesz się?
Czy wszystko u ciebie w porządku?
A może podnieść cię?
Siedzi wędrowiec w zadumie, zamknął wnętrze swe.
Cisza kłuje w uszy lecz oto wyciąga ręce dwie.
Czuje drogę i siebie,
z uśmiechem stawia krok.
Czyżby to był boski cud?
A może samobójczy skok?”
wiersz autorski
Comment here